W Sylwestra zrobiliśmy sobie rewatch, pokazałam "Zaklętą..." swojemu facetowi i zaczęliśmy się zastanawiać, na czym polega magia tego filmu.

Doszliśmy do wniosku, że ten film jest po prostu fajny. Nie ma kombinacji, tajemnicy do wykrycia. Fabuła jest prosta jak drut, źli są źli, dobrzy są dobrzy.

Na plus na pewno wspaniałe aktorstwo, jedyna postać która wypadła niezbyt przekonująco moim zdaniem to biskup. Jakiś taki... Nie widziałam w życiu równie ślicznej kobiety jak aktorka grająca Isabeau. A Myszek podbił mnie swoim stosunkiem do obojga głównych bohaterów, też świetnie zagranym.

Natomiast zakochałam się w kapitanie Navarr :D Tylko muszę jeszcze raz obejrzeć, bo wydaje mi się, że on na początku filmu był poważniejszy, a miękł w miarę rozwijania się jego przyjaźni z Gastonem. Bo pod koniec już całkiem często się śmieje :D Zwłaszcza z Gastona i jego żartów.