Fight Club jak żaden inny film pokazuje jak wielkie pokłady gniewu znajdują się w każdym z nas. Gniew jest tak cudownym uczuciem źe im bardziej się go stłumia tym większe jest BUM jak już się wybuchnie. Dzieło FInchera jest o tyle genialne że każdy może znalezc swoja wersję, swoją interpretacje. Film działą na mnie najprawdopodobniej jak żaden inny. Jaram się obsadą, jaram się dialogami, jaram się fabułą, jaram się każdą pierdołą.
A ja przy okazji jaram się Twoim zwrotem "Edward Pieprzony Norton", a resztę wypowiedzi popieram w stu procentach.
W tym akurat nie ma nic dziwnego. Ba, byłbym wręcz poważnie zaskoczony, gdyby tak mocny, brutalny i bezlitośnie krytykujący współczesne amerykańskie (choć nie tylko amerykańskie) społeczeństwo był uwzględniony przy najważniejszych nagrodach (tę jedną śmieszną nominację do Oscara za... montaż dźwięku celowo pomijam).
Zupełnie tak samo odbieram ten film. A jak słucham utworu Pixiesów to już w ogóle. Każdy chciałby przez chwilę być Tylerem Durdenem...
Ahh, Pixies...
W sumie to niewiele jest zespołów z takim lekko psychodelicznym brzmieniem rocka alternatywnego.