Niby wszystko jest, jak chciał reżyser: prawo nie jest jednoznaczne, sprawiedliwość bywa okrutna i krzywdząca, dążenie do prawdy czasem zabija, ideały pełne są wyjątków, wymuszonych praktyką, itd., itp.. Dlaczego więc, oglądając ten film, miałem poczucie fałszu, pretensjonalności, pozy?
Może mi to ktoś wyjaśni - co w tym filmie jest nie tak?
widzę, że nie tylko ja oglądałam tvn7 :) moim zdaniem brak w filmie jakiegokolwiek oczekiwania, napięcia. Niby jest wszystko, ale całość jakaś taka... niewyraźna, bez "duszy".
To chyba dlatego, że tak jak pisał już ktoś na tym forum, sporo wątków jest poprowadzonych za szybko. Sytuację, które mogły być niezłymi zwrotami akcji, są potraktowane po macoszemu. Przykład (możliwy spojler): adwokat Murzyna mówi, że klient nie zaprzecza zabójstwu tych policjantów, ale jednocześnie twierdzi, że działał w obronie własnej, bo gliniarze z 3 posterunków są skorumpowani i chcieli go zabić. W innym filmie reżyser by pokazał reakcje, zaskoczenie na twarzy prokuratora, policjantów. A tu - adwokat po prostu stoi i gada. Zresztą w ogóle po świetnej pierwszej połowie w filmie zapada jakiś marazm, są jakieś migawki z tej jego kampanii wyborczej albo nudne pogawędki Garcii z jego dziewczyną. Budowanie napięcia właściwie nie istnieje. Też właściwie myślałem, żeby dać 6, ale ostatecznie podwyższyłem za nietypową jak na amerykański film końcówkę.