Na film natknąłem się przypadkiem i szczerze mówiąc po tytule "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" spodziewałem się raczej luźnego kina akcji w stylu "Tylko strzelaj" lub czegoś podobnego. Zamiast tego dostałem perełkę w postaci absurdalnego "Mindfuc*a" po obejrzeniu którego nasuwa się sporo ciekawych pytań... np. czy nie wydaje się wam że że Brugia to po prostu czyściec w którym przebywa Ray? Skojarzyłem to dopiero po przypomnieniu sobie sceny w której główni bohaterowie podziwiali obraz przedstawiający pokutowanie grzechów w czyśćcu. Z jednej strony mamy grzech w postaci zabójstwa niewinnego dziecka a z drugiej odkupienie które symbolizuje spotkana przez Raya piękna Chloë... Główny bohater balansuje miedzy życiem a śmiercią.. jego "los" nie pozwala mu ani zginąć (scena próby samobójstwa lub końcowa scena filmu) ani też żyć (nieudana próba wyjazdu z Belgi). Interesującą postacią jest też kobieta w ciąży, czyżby była jego aniołem stróżem? I Czy po wszystkim Ray odkupił swoje grzechy? Zdecydowanie jest to film dla osób lubiących kino takie jak rewelacyjna "Incepcja" Christophera Nolana.. film po którego obejrzeniu gapisz się w napisy końcowe a w twojej głowie rodzą się pytania na które nie znajdujesz odpowiedzi. Jest to oczywiście moja osobista interpretacja filmu który zdecydowanie polecam... a jeżeli już widziałeś to zapraszam do wypowiadania się pod tematem.
Co do postaci to zapomniałem postawić jeszcze jedno ważne pytanie: Czy Ken i Harry to postacie symbolizujące dobro i zło? Być może Boga i Diabła?... same pytania bez odpowiedzi... tak jak lubię.
Przypadkiem trafiać na takie filmy... Zaiste szczęśliwe to musiało być zrządzenie losu. Diabelskie jakieś takie.
(uwaga, może być spojler)
I świetne skojarzenia, w samym filmie zresztą padają podobne słowa - chodzi mi o ostatni monolog Ray'a. Genialny angielski dramat, na długo pozostający w głowie. Wyraziste postaci, dobrze napisany scenariusz, ciekawa akcja. Trochę krwista momentami, ale to w tym obrazie jest zdecydowanie na plus.
No dobra, niech będzie... na film trafiłem z wielką pomocą pewnej Znawczyni kinematografii zwanej też Diablica lub po prostu Francą :)
Końcówka filmu rewelacja. Interpretacja jak najbardziej z małymi wyjątkami :P Film trafił na wigilijną playlistę (Die Hard, Kiss Kiss Bang Bang, In Bruges). Pozdrawiam
Ja bym tutaj szczerze mówiąc szukał raczej nawiązań reżysera do motywu śmierci, piekła, nieba etc w literaturze i sztuce średniowiecza. To, co dla ludzi z tamtej epoki było brane za pewnik (kodeks honorowy, traktowanie podejścia do śmierci), dla nas moze wydawać się lekko absurdalne. Wg mnie, dlatego właśnie akcja filmu dzieje się w Brugii - oprócz pięknych, perełkowych wręcz scenerii, jak sam reżyser ujął to słowami Kena, Brugia to najstarsze zachowane miasto średniowieczne w Belgii. Dla dwóch głównych bohaterów, a nawet i dla Harryego, Brugia staje się nie tyle miejscem na mapie, co stanem umysłu, pryzmatem, przez który postrzegają rzeczywistość. Widać to jak na dłoni moim zdaniem choćby w zachowaniu Kena - mimo rozterek emocjonalnych postanawia zlikwidować Raya, jednak gdy ten postanawia popełnić samobójstwo, Ken nie może na to pozwolić. Warto wiedzieć, że dla ludzi, żyjących w czasach średniowiecza, kierujących się czasem pokrętnym, ale jednak bardzo silnie zakorzenionym kompasem religijnym, samobójstwo było grzechem najcięższym. Przytoczona przeze mnie teza zdaje się również znajdować potwierdzenie choćby w dla nas absurdalnym i humorystycznym zachowaniu Raya i Harryego, omawiających warunki śmiertelnego pojedynku, oraz biorącą aktywny udział w tych pertraktacjach 'białogłowę'. Kodeks rycerski średniowiecznego 'męża' nie pozwalał przecież na haniebne unikanie walki, nie mówiąc już o krzywdzeniu kobiet. Przykłady można by mnożyć, poczynając od roli karła - trefnisia a kończąc na chyba wręcz jednoznacznej scenie/obrazie finalnego fragmentu pościgu Harryego za Rayem na planie filmowym. Postaci, niczym na sądzie ostatecznym, otaczają Raya, Harry zmierza po jego życie niczym śmierć (sugestywne ujęcia), po czym sam zostaje osądzony. Najciekawsze w filmie jest oczywiście zakończenie - to widz sam zdecyduje, czy główny bohater zasługuje na życie, czy jest dla niego skończony. Może tutaj już troszkę naciągnę, ale sama sylwetka Raya przywodzi mi na myśl podmiot liryczny z średniowiecznego utworu spowiedź grzesznika. Proste i bezkompromisowe podejście do swoich grzechów, całkowite wymazanie zła i otwarcie się na dobro jako jedyne gwarantuje zbawienie.
Oczywiście żeby oddać sprawiedliwość reżyserowi, świetne nawiązania do irlandzkiej kultury braterstwa i kodeksu honorowego, tudzież świetne dialogi i kreacje pobocznych postaci tylko dopełniają świetny obraz dzieła, do którego twórca, oprócz warsztatu techniczneog, musiał się doskonale przygotwać od strony historii sztuki z epoki.
Dla mnie ten film to epos rycerski dostosowany do naszych czasów, kolejna wersja "Don Kichota", nawet Dulcynea jest. Zauważyliście?
Chapeau bas - wszystko tutaj pasuje, aż mi głupio, że z tej strony na film nie spojrzałem, wszystko wydaje się tak sensowne. Zaskakująco interesujący film, kto by się spodziewał patrząc na opis, plakat, czy (olaboga) polski tytuł.
każdy narzeka nad tłumaczeniem, ale wolę polską wersję od "W Brugii". Podejście do tematu dobra i zła jest ciekawe, ale jakoś bym tego nie nad interpretował. z każdego, nawet najgłupszego filmu można wysnuć jakieś interpretacje. In Burges ma swój klimat i jest tam rzeczywiście pare nawiązań do czyśćca jako Brugii oraz dobra i zła. Ale nie przesadzałbym
to co piszesz powinno być zamieszczone jako recenzja. dzięki za rzucenie światła na różne aspekty filmu jakie wymieniłeś :)
Super to analizujecie. Ja nigdy nie próbowałem rozkładać "In Bruges" na czynniki pierwsze, był to po prostu dla mnie odrębny świat, jakiś przedziwny sen, piękne zdjęcia miasta, muzyka, dialogi, ponadprzeciętna rola Farrella, który tworzy postać tak szczerą, że po prostu nie da się jej nie lubić. Film ma po prostu niesamowity czar.
Zgadzam się całkowicie :)
Pozostaje tylko pytanie, dlaczego taki idiotyczny polski tytuł ?
Mały offtop, odnośnie przypadków filmowych, ładnych kilkanaście lat dostaliśmy bilety na bodajże Dzień niepodległości, wpadamy spóźnieni na salę a tu lecą Ukryte pragnienia Bertolucciego. Podobno, na nasze szczęście, kopia z Dniem nie dojechała :D
Oj nie, proszę, tylko nie porównanie do pseudofilmu Incepcja. In Bruges to kino o wiele głębsze i dojrzalsze.