Bardzo sympatyczne kino, które ma w sobie coś z trhillera, coś z sensacji, coś z kryminału jak i odrobinę filmu noir. Mieszanka gatunków, ale bardzo trafna. Hoskins znakomity.
[SPOILERY!]
Jordan kreuje w tym filmie wzorzec fabularny, który powtórzy kilka lat później (z większym sukcesem) w "Grze pozorów": heteroseksualny mężczyzna zakochuje się w osobie homoseksualnej (tutaj - w lesbijce, w "Grze..." - w geju, którego bierze za kobietę). Tożsamość płciowa/seksualna obiektu westchnień ujawniona zostaje zarówno widzom, jak i głównemu bohaterowi dość późno. Motywem posuwającym fabułę do przodu jest prośba, jaką ktoś składa temu heteroseksualnemu mężczyźnie: w "Grze..." Whitaker prosi Stephena Reę o odnalezienie jego "partnerki", tutaj Simone prosi o coś podobnego George'a. Dodatkowo ważne są aspekty etniczne: "irlandzkości", istotnej w "Grze...", tutaj nie ma, ale są romantyczne homoseksualne związki międzyetniczne z czarnoskórymi Brytyjczykami (tam Whitaker z Davidsonem, tutaj - wiadomo). Itp. Dlatego moim zdaniem oba filmy powinno się rozpatrywać wspólnie - i ewidentnie aspekty genderowo-seksualno-etniczne są w tych filmach dla Jordana bardzo ważne. :)