Jest jedyną dobrą stroną tego filmu. Niestety szybko ginie. Zapowiadało się ciekawie, a jest krótko i nudnie. Chwilami nie wiadomo kto jest kim, po co jest i dlaczego, rozwiązanie jest naiwne i głupie, a ostatnia scena to przegięcie. Trudno również uwierzyć, że w roli głównej wystąpiła ta sama aktorka, która zagrała później żonę Jamesa Barry'ego w "Marzycielu".
Ginie 20 minut przed końcem filmu, więc raczej nie tak szybko..
Moim zdaniem film jest ciekawy i gra z widzem, aby ten się wahał kto jest dobry a kto zły...
Zakończenie może przesadzone, ale nie odpycha, wręcz przeciwnie fajnie się ogląda
pozdrawiam
Dla mnie zginął szybko, zwłaszcza że po występie w "Siódmym niebie", serialu w swoim czasie moim ulubionym, był już dla mnie już kimś w przemyśle filmowym (szkoda, że dziś mało kto go kojarzy). Ja tam nie zastanawiałem się, kto był kim, bohater Watsona był dla mnie jednoznacznie pozytywny, a jedyny moment, w którym miałem wątpliwości, to ten, w którym uderzył policjanta. Końcówka - kolesiówa chce zapalić papierosa, ale spryskiwacz jej go gasi. Serio? I ta scena po napisach z gościami, co znajdują płytę? Po co? Niby furtka do następnej części, która, jak gotów jestem się założyć, nigdy nie miała powstać? Do chrzanu z taką żenadą.