Wiadomo nie od dzisiaj że lata 80 i filmy z tamtego okresu zachwycają nas obrazem jak i dźwiękiem. Electric Dreams, choć nie jest produkcją najwyższych lotów wpisuje się w te kryteria. Niby prosta, trochę naiwna historia o komputerze (który został obdarzony rozumem, a także zdolnością do uczuć, co można wywnioskować pod koniec) i jego niezbyt rozgarniętym właścicielu przyciąga widza i przyjemnie się go ogląda. Tamtejsza technologia, kultowe dla każdego fana ejtisów efekty graficzne i rzecz jasna soundtrack... w którym między innymi znajdziemy Giorgio Morodera i Culture Club, jak najbardziej na plus. Ode mnie 10/10. :D