Recenzja filmu

Mroczne cienie (2012)
Tim Burton
Johnny Depp
Michelle Pfeiffer

Cienie Burtona

W swoim najnowszym filmie Tim Burton postanowił zmierzyć się z wyeksploatowanym motywem wampiryzmu we współczesnej kulturze masowej. I miałam problem przed seansem z określeniem swoich oczekiwań.
W swoim najnowszym filmie Tim Burton postanowił zmierzyć się z wyeksploatowanym motywem wampiryzmu we współczesnej kulturze masowej. I miałam problem przed seansem z określeniem swoich oczekiwań. Bo z jednej strony po Burtonie zawsze spodziewam się egzotycznego podejścia do tematu, a z drugiej sam pomysł na kolejny film o krwiopijcy budzi uzasadnione wątpliwości (nawet jeśli za kamerą staje reżyser obdarzony tak niezwykłą wyobraźnią). Jednak ku mojej uciesze, "Mroczne cienie" znakomicie się obroniły, a Burton potwierdził, że naprawdę potrafi zrobić coś z niczego.

Bo historia o Barnabasie Collinsie ma wszystko to, czego nie ma na przykład saga "Zmierzch". Jest urocza, autentycznie romantyczna, naznaczona bardzo udanymi kreacjami aktorskimi, oprawiona doskonałą muzyką i niezwykle udaną realizacją techniczną. Burton nie udaje, że zrobił coś więcej. Od początku miałam świadomość, że twórca serwuje baśniową opowiastkę o mężczyźnie uzależnionym od miłości. Przedstawiona w humorystyczny sposób, w świetnym klimacie początku lat 70. porywa w wir kolejnych intryg, pocałunków, rywalizacji.

Barnabas Collins w wydaniu Johnny'ego Deppa wcale nie gra perfekcyjnym "sześciopakiem" na brzuchu. Jego skóra nie błyszczy w słońcu (raczej się pali), a fryzura idealnie przyklejona do czaszki dopełnia wizerunku wampira kompletnie dziwacznego. Ten "look like" nie pasuje do tego, co powszechnie zaczęło nam się kojarzyć z tymi istotami. Ale Depp w swojej roli czuje się wyśmienicie, co widać i czuć. Szarmancki, acz skażony przez swoją klątwę, od najsłodszych słów potrafi przejść do krwawej jatki.

Jego ukochana to klasyczne przeciwieństwo złej królowej/wiedźmy. Jak Śnieżka albo Kopciuszek, doświadcza w młodym wieku wielu upokorzeń, przechodzi piekło, by na końcu drogi wreszcie paść w ramiona swojego księcia. Victoria Wintres, o porcelanowej twarzyczce, skazana jest na wybawienie siebie i Barnabasa.

Ale zanim Burton opowiedział szczęśliwe zakończenie, pozwolił swoim drugoplanowym bohaterom rozwinąć skrzydła. I tak oto Angelique (w tej roli fantastyczna Eva Green) siała postrach i grozę. Michelle Pfeiffer olśniewała łagodnością, przy okazji nie dryluje swojej postaci ze stanowczości i odwagi. Takiej Pfeiffer wszyscy potrzebujemy, nie mogłam oderwać od niej oczu. Bonham Carter na swoim normalnym, wysokim poziomie.

I wielka szkoda, że "Mroczne cienie" zaliczają premierę w tym samym czasie co hitowy "Avengers". Bo akurat ta produkcja zasługuje na zwiększoną uwagę. Poza tym, w porównaniu z "Alicją", fabularnie "Dark Shadows" wypada lepiej. Niezmiennie Burton przykłada wagę do detali krainy, w której dzieją się nadprzyrodzone sytuacje. Dba o atmosferę, dzięki czemu zdobywa widza. Oczywiście to nie jest jego najlepszy film. Ale też nikt nie będzie miał odwagi zasugerować, że na "Mrocznych cieniach" się rozłożył.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tim Burton ma to do siebie, że bohater każdego jego filmu musi być dziwakiem. Edward Nożycoręki, Ed Wood,... czytaj więcej
"Mówią, że liczy się dziedzictwo krwi. Ono nas określa, wiąże, piętnuje". Przed państwem Barnabas Collins... czytaj więcej
"Mroczne cienie". Dziwny tytuł, pomyślałam początkowo. A mimo to czekałam na film przez trzy miesiące, od... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones